Diana Hranat w ramach startupu założonego w Fundacji Rozwoju Przedsiębiorczości „Twój StartUp”, prowadzi swój sklep odzieżowy wantshop.pl. Sprzedaje w nim ubrania dla kobiet: sukienki wieczorowe, swetry, T-shirty, piżamy. Część ubrań sama zaprojektowała. Jak mówi – założyła biznes z budżetem trzech tysięcy złotych. Nie obyło się bez trudności, które jednak udało się jej pokonać. Teraz może pochwalić się rozpoznawalną marką.
Wywiad powstał w ramach cyklu Startup Gereration.
Jak wygląda prowadzenie sklepu internetowego w pojedynkę?
Zajmuję się wszystkim. Od pakowania zamówień, przez wystawianie faktur, wysyłanie paczek, do zamawiania u producentów odzieży.
Skąd pochodzą ubrania, które Pani sprzedaje?
Osobiście wyszukuję je u producentów z Polski i Ukrainy. Bardzo zależy mi na jakości ubrań, na dobrych krojach, limitowanych kolekcjach.
Wykorzystuję głównie materiały, takie jak wiskoza, len, bawełna. Niektóre ubrania są z domieszką poliestru, ale odchodzę od tego. Zależy mi, żeby ubrania na kolejne sezony były z naturalnych materiałów.
Zaczęła Pani też projektować i szyć własne sukienki.
Zgadza się, pół roku temu. Na początku sama uszyłam kilka sztuk z wiskozy i wypróbowałam je na sobie. Nosiłam je, prałam. Sprawdziłam osobiście, że wszystko jest w porządku.
Jak wpadła Pani na pomysł założenia takiego biznesu?
Podczas studiów pracowałam jako menadżerka w sklepie odzieżowym. Bardzo mi się to podobało. Później otworzyłam swój sklep w social mediach i próbowałam sprzedawać tam ubrania.
Moim marzeniem było jednak otworzenie sklepu internetowego i sprzedawanie tam odzieży dla kobiet. Zrobiłam to w 2018 roku.Miałam tylko trzy tysiące złotych, które odłożyłam w trakcie studiów.
Kiedy zakładałam startup, pracowałam jednocześnie w sklepie z zabawkami jako sprzedawczyni. Teraz zajmuje się tylko rozwojem własnej marki.
Dlaczego zdecydowała się Pani założyć startup w Fundacji?
Ponieważ potrzebowałam wsparcia od prawników, księgowych, szkoleniowców. Wiedziałam, że Fundacja oferuje taką pomoc. Dzięki niej mogę prowadzić firmę, realizować własną wizję i wpływać na rozwój branży mody kobiecej.
Jaką ma Pani wizję?
Chcę, aby dzięki moim ubraniom kobiety czuły się pewne siebie, mogły być sobą i ryzykować. A jeśli mamy ubranie, które dobrze leży, czujemy się lepiej i pewniej.
Często zdarza się, że boimy się podejmować ryzyko, czujemy lęk, że coś się nie uda. Myślę, że kiedy kobieta będzie pewna siebie, stanie się też otwarta na to, żeby spróbować nowych rzeczy i działać, nawet jeśli coś ma pójść nie tak.
Co sprawia Pani największą radość w prowadzeniu biznesu?
Opinie klientek. One mnie motywują i inspirują do dalszego działania. Bardzo mi się podoba, np. kiedy klientka napisze: „to jest najpiękniejsza sukienka w mojej szafie” albo „wczoraj byłam na imprezie i dostałam dużo komplementów na temat sukienki. Czułam się piękna”. To mnie bardzo wspiera. Czuję, że to, co robię, ma sens, bo dzięki moim produktom kobieta może poczuć się wyjątkowo.
Jakie trudności pojawiły się w trakcie prowadzenia własnego biznesu? Jak sobie Pani z nimi poradziła?
Najtrudniej było zaryzykować i założyć własną markę. We wszystkim pomogła mi Fundacja. Łatwiej zrobić pierwszy krok, wiedząc, że można liczyć na wsparcie.
Pozwoliłam sobie na popełnianie błędów i uczenie się na nich. Cały czas pojawiają się wyzwania, ponieważ jest to trudna branża. Ale wiem, że sobie z nimi poradzę.
Dużo problemów pojawiło się, kiedy wprowadzałam własną linię ubrań. Początkowo nie mogłam znaleźć szwalni, która uszyłaby ubrania dobrej jakości. Dużym wyzwaniem było też znalezienie dobrej jakości tkaniny.
Wszystkie szwalnie przyjmują zamówienia od ok. 150 sztuk. A ja nie miałam takiego budżetu i chciałam mniejszą partię, żeby sprawdzić, czy w ogóle uda mi się sprzedać moje sukienki. Chodziłam więc od szwalni do szwalni i w końcu znalazłam taką, która zgodziła się uszyć kilkadziesiąt sukienek.
Później stresowało mnie oczekiwanie na dostawę. Szwalnie najpierw realizują większa zamówienia, np. na 500 sztuk. A ja musiałam czekać, lato się kończyło. Bałam się, że nie sprzedam sukienek, nie wiedziałam, jak zareagują klientki. Ale wszystkie zostały szybko wykupione i jestem bardzo zadowolona. Były więc trudne momenty, ale poradziłam sobie.
Dlaczego uważa Pani, że to trudna branża?
Nie wszyscy producenci są odpowiedzialni. Ale ja po prostu szłam dalej, szukałam innych. Nie współpracowałam więcej z tymi, którzy mnie okłamali albo nie spełnili moich oczekiwań.
A rzeczy od nich wyrzuciłam do śmieci, chociaż nie robiłam tego z przyjemnością. Nie chciałam ich jednak sprzedawać, ponieważ bardzo zależy mi na jakości i na tym, żeby moje klientki były zadowolone.
Jest to też trudna branża, dlatego że trendy szybko się zmieniają. Mamy mało czasu na uszycie ubrań i ich sprzedanie, zanim skończy się dany sezon, np. wiosenny.
Jakie ma Pani plany na przyszłość?
Chcę pomagać kobietom w jak najlepszym dobraniu ubrania do siebie, do swojej sylwetki. Żeby kupowały to, czego rzeczywiście potrzebują i wiedziały jak połączyć ze sobą różne części garderoby.
Zdarza się, że mamy jeden sweter, który leży w szafie nieużywany. Później oddajemy go komuś albo sprzedajemy za grosze. A można go wykorzystać, połączyć z różnymi ubraniami, na wiele sposobów. Kupowanie rzeczy, których nie nosimy, jest bez sensu.
Chciałbym też dawać kobietom ubrania, które mogą dopasować do różnych ról w swoim życiu. Bo każda z nas jest inna, ma inną pracę i potrzeby. Innych ubrań potrzebują kobiety, które chodzą do biura, a innych te, które są np. na urlopie macierzyńskim.
Aby to osiągnąć, zaczęłam współpracę ze stylistkami i blogerkami, które pomagają kobietom dobierać ubrania i kroje do sylwetki. To dopiero początek. Chcę te współprace bardziej rozwijać i publikować poradniki na Instagramie.