Mateusz Worot zaczynał jako prywatny nauczyciel, ale po 9 latach przeżył wypalenie zawodowe. Pomógł wyjazd na Wyspy Kanaryjskie. Obecnie prowadzi założoną przez siebie szkołę językową. W Langmat Academy wykorzystuje narzędzia oparte na sztucznej inteligencji. Czy boi się, że AI zabierze mu pracę?
Jak to się stało, że założył pan szkołę?
W liceum byłem dobry z matematyki i angielskiego, więc zdecydowałem, że będę studiować jedną z tych rzeczy. Ostatecznie skończyłem filologię angielską ze specjalnością nauczycielską.
Korepetycji z angielskiego zacząłem udzielać 13 lat temu, w wieku 20 lat. Później pracowałem w kilku szkołach językowych. Czułem, że moja praca ma sens. Jednak po 9 latach przeżyłem mocne wypalenie zawodowe.
Skąd się wzięło?
Z powtarzalności mojej pracy. Uczyłem głównie dzieci i ciągle przekazywałem tę samą wiedzę, te same kwestie gramatyczne. Nie rozwijałem się, czułem, że gniję w środku. Dobijała mnie monotonia i nuda. Jako prywatny nauczyciel nie miałem kolegów w pracy, jak to zazwyczaj bywa. Byłem tylko ja i uczeń. To było dla mnie trudne.
W 2019 roku miałem już dość bycia nauczycielem i wymyśliłem, że przekwalifikowuję się na UX developera. Zacząłem rozglądać się za szkołami, które oferują takie kursy, ale wyjazd do Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich zmienił wszystko.
Co się stało?
Ciepło, słońce, bryza – sprawiły, że zacząłem widzieć rozwiązania, zamiast skupiać się na problemach. Zdecydowałem, że założę szkołę o nazwie Langmat Academy i zatrudnię swojego pierwszego pracownika.
Tym samym będę miał okazję do zbudowania relacji z dorosłymi osobami, które mnie rozumieją.
Co by pan poradził osobie, która przechodzi przez wypalenie zawodowe?
Polecam wyjazd, chociaż na krótko. W moim przypadku był to miesięczny wolontariat. Pracowałem kilka godzin dziennie w recepcji hotelu, czasem sprzątałem w pokojach. W zamian za to miałem zapewniony nocleg i wyżywienie. Byłem częścią tamtejszej społeczności.
W trakcie wyjazdu otaczamy się nowym krajobrazem, jedzeniem, ludźmi. Nasi znajomi czy rodzina zazwyczaj dają te samy rady, a dzięki zmianie otoczenia możemy usłyszeć trochę innych opinii. Można zobaczyć inne podejście do życia.
W podróży łatwiej zapomnieć o codziennym życiu, nawykach, lękach.
Czego dotyczyły pana lęki?
Martwiłem się, że jeśli zatrudnię jakąś osobę, to nie będzie ona uczyła w zgodzie z moją filozofią, czyli z dbałością o uczucia i potrzeby ucznia. Albo że ukradnie mi klientów i założy swój biznes.
Takie lęki ma wiele osób, które zastanawiają się nad zatrudnieniem pracowników.
Co by im pan radził?
Na rynku są różne grupy docelowe, do których można dotrzeć. Są osoby, które chcą pójść do rozpoznawalnej szkoły językowej, mającej wiele opinii i wyskakującej na pierwszej stronie w Google.
Są też osoby, które z tych samych powodów, nie wybiorą takiej szkoły. Nie chcą być kolejnym numerkiem. Interesuje je indywidualne podejście. Jeśli zobaczą zdjęcie nauczyciela w garniturze, o idealnym wyglądzie, nie zaufają mu. Wybiorą tego z mniej profesjonalnej fotografii, w luźnym ubraniu i okularach. Jest jeszcze jedna grupa, której jest obojętne, jak w internecie prezentuje się szkoła czy nauczyciel. Zależy jej tylko na lekcjach online.
Druga kwestia to wybór formy nauczania. Szkoły językowe bardzo dobrze radzą sobie w prowadzeniu zajęć grupowych. Na tę formę często decydują się klienci, którzy chcą mniej wydać, bo zajęcia grupowe są tańsze. Są też osoby, które wolą zapłacić więcej za lekcje indywidualne, dostosowane do ich potrzeb.
Mogę polecić osobom, które chcą wejść na ten rynek, aby zastanowiły się, w którym sektorze chcą działać i do jakiej grupy docelowej chcą dotrzeć. Może do każdej po trochu. Wiem, że są osoby, które uczą tylko online. Tracą wtedy część rynku, ale też mniej ryzykują.
Czy klienci nie wolą lekcji z native speakerem?
To, że ktoś jest native speakerem, nie znaczy, że jest dobrym nauczycielem. Zdarza się, że bardzo dobrze zna język, ale nie potrafi uczyć, bo nie ukończył studiów w tym kierunku. Dlatego często klienci wolą osobę z doświadczeniem nauczycielskim, czy też nauczyciela, który będzie w stanie, w razie potrzeby, wytłumaczyć coś po polsku.
Czym zajmuje się pan w szkole językowej, oprócz nauczania?
Jestem mentorem dla moich pracowników, tworzę grafiki, zajmuje się marketingiem, zarządzeniem firmą. Ostatnio wprowadziłem do oferty możliwość nauki języka hiszpańskiego i polskiego. Tworzę kod, dzięki któremu powstanie strona internetowa szkoły. Cały czas się rozwijam.
Prowadzi pan już mniej zajęć?
Tak, bo nie jestem w stanie pogodzić tego z zarządzaniem firmą. Nie nauczam już dzieci. Rozwijam się w kierunku nauczania biznesowego, dojeżdżam do firm, które potrzebują kursu dla pracowników. Obecnie w jednej z firm uczę cały dział rekrutacyjny. Pomagam im być dobrymi rekruterami. Sprawiam, że będą mogli w odpowiedni sposób rozmawiać po angielsku z kandydatami do pracy. Tworzymy różne teksty, które można później użyć w praktyce.
Trudno się wybić w pana branży?
Na rynku jest sporo szkół językowych, mogłoby się wydawać, że konkurencja jest duża. Jednak zainteresowanie nauką angielskiego jest tak ogromne, że wystarczy miejsca dla wszystkich. W tym momencie mam wypełnione grafiki, ale ludzie wciąż dzwonią i piszą. Przez 13 lat, czyli odkąd pracuję w branży, nigdy nie brakowało mi klientów.
Aby sobie dobrze radzić z konkurencją, trzeba jednak być na bieżąco. Wykorzystywać sztuczną inteligencję. Kto tego nie zrobi – zostanie w tyle.
W jaki sposób wykorzystuje pan AI?
Podam przykład, który może zastosować każdy nauczyciel online. Na Skype jest opcja włączenia angielskich napisów, które pojawiają się uczniowi w trakcie wypowiedzi nauczyciela. Sztuczna inteligencja rejestruje słowa i zamienia w napisy.
Z takiego rozwiązania można skorzystać też podczas lekcji stacjonarnej. Na tablecie czy na ekranie można wyświetlać się wszystko, co mówi nauczyciel. To dobra opcja dla osób, które mają problem ze słuchaniem czy mówieniem, a dobrze idzie im czytanie.
Można korzystać z narzędzi opartych o AI w marketingu – generować zdjęcia ludzi, którzy nie istnieją i wykorzystać je w reklamach. Jest wiele stron, które to oferują. Są też programy, które analizują słowa piosenki i na ich podstawie tworzą ćwiczenia. Nauczyciel może przyspieszyć proces tworzenia lekcji i uatrakcyjnić ją.
Czy myśli pan, że zawód lektora zostanie zastąpiony przez sztuczną inteligencję?
Wyobraźmy sobie lekcję online, którą prowadzi AI. Obraz nauczyciela jest sztucznie wygenerowany. Nawet jeśli wszystko będzie działało dobrze – brakuje czynnika ludzkiego. Sztuczna inteligencja może wszystko rozumieć, ale nie ma uczuć. A to uczucia sprawiają, że można być dobrym nauczycielem.
AI może wykryć smutek na twarzy ucznia i zapytać, czy wszystko okej. A nauczyciel będzie rozumiał że dopytywanie o źródło problemu, w tym przypadku, będzie nie na miejscu.
Myślę, że musi minąć wiele lat, zanim sztuczna inteligencja zastąpi nauczyciela, o ile w ogóle jest to możliwe. Jeśli się to zdarzy, to możemy mówić o sytuacji, w której AI zastąpi człowieka we wszystkim.
Czy obawia się pan tego?
Mógłbym się obawiać, że sztuczna inteligencja zastąpi lekcje online. W mojej szkole na tę formę decyduje się około 30 procent klientów, co pokazuje, że bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem nadal jest bardzo ważny.
Przecież języka można uczyć się samemu. Internet daje wiele możliwości. Książek jest do wyboru, do koloru. Jednak mnóstwo osób potrzebuje nauczyciela. Spędzanie czasu z kimś, kto na żywo pomoże w nauce, doradzi, zmotywuje, zrozumie nasze uczucia i potrzeby, jest kluczowe. Sztuczna inteligencja nie zastąpi relacji z drugim człowiekiem.
Dlaczego uczucia są kluczowe?
Aby dobrze się komunikować, trzeba w pełni słuchać drugiego człowieka. Słyszeć wszystko, a nie tylko poszczególne słowa i odpowiednio reagować. Zwracać uwagę na gesty i mimikę. Emocje niewyrażone wprost mogą nam powiedzieć, czy komunikacja działa, czy nie.
Podobnie jest w relacji nauczyciel – uczeń. Musimy zwracać uwagę, czy to, co robimy, czy wszystko dla ucznia jest ok, czy może trzeba coś zmienić, nawet jeśli on o tym nie mówi wprost. Podam przykład. Jeśli czuję, że dana osoba jest spięta, to zrobię lżejszą lekcję. Nie będę dopytywać, o co chodzi, bo może uczeń sobie tego nie życzy, a ja i tak nie będę umiał pomóc. Postanawiam więc wesprzeć go inaczej – tego dnia więcej chwalić i unikać krytyki.
W lekcjach jeden na jeden zawsze wytwarza się szczególna relacja. Jeśli zapytasz ucznia o wyjazd, o którym wspominał tydzień temu, ucieszy się. Doceni, że mimo że masz wielu uczniów, zapamiętałeś, że gdzieś ma jechać i dobrze się tam bawić.
Pokażesz uczniowi, że nie jest dla ciebie tylko źródłem zarobku, ale człowiekiem, którym się interesujesz.
A jakie są trudności w prowadzeniu szkoły językowej?
Nie mam ich wiele. Wcześniej było ich więcej, bo więcej się denerwowałem. Zmieniłem ustawienia w smartfonie i teraz po godzinie 18 nie dostaję żadnych powiadomień ani telefonów. Dzięki temu mam zdrowy sen.
Nie podchodzę do trudności emocjonalnie, tylko na chłodno. To przyszło z czasem. Na pewno praca z drugim człowiekiem jest trudniejsza niż z komputerem, bo dochodzą emocje.
Lubi to pan?
Tak, bo nauczyłem się rozmawiać z ludźmi. Umiem rozwiązywać problemy. Jeśli nie jestem w stanie ich rozwiązać, to odpuszczam.
Przebywanie z innymi i dzielenie się wiedzą, daje mi dużo radości. Dzięki mnie i moim pracownikom klienci mogą wyjechać za granicę, zmienić pracę albo utrzymać stanowisko, które było zagrożone przez to, że słabo mówili po angielsku.
Cieszy mnie też dawanie wsparcia. Część klientów nie jest tak bardzo zainteresowana nauką języka. Chcą raz w tygodniu po prostu z kimś pogadać, czasem pożalić się lub pochwalić. Mam uczniów, którzy bali się wychodzić do ludzi, a podczas lekcji ze mną nabierają śmiałości. Dużo radości daje mi też motywowanie klientów.
Pamiętam, jak z pewnym uczniem spisaliśmy w języku angielskim pomysły, które miały sprawić, że jego życie stanie się lepsze. Uwzględniliśmy jego zainteresowania. Na liście znalazło się m.in. pójście do szkoły tańca i zapisanie się do grupy wspinaczkowej.
Co jeszcze daje panu radość?
Niezależność i wolność. To ja decyduję, kiedy pracuję, jak i z kim. Nie zmuszam się, żeby pracować z ludźmi, których nie lubię. Dzięki temu omija mnie wiele stresu. Są takie sytuacje, że ktoś jest wredny, a trzeba z nim pracować codziennie. Mnie to nie dotyczy.
Jeśli zdarzają się klienci, którzy są problematyczni – dziękuję im za współpracę. Kiedy mam na to ochotę, mogę wziąć wolne albo wyjechać za granicę i pracować przez tydzień zdalnie. Nie muszę nikogo prosić o zgodę. Nie wyobrażam już sobie sytuacji, że w grudniu miałbym decydować, kiedy chce mieć wolne w kolejnym roku. Radość sprawia mi też to, że sam mogę decydować o mojej emeryturze, a także możliwość ciągłego rozwoju.
Dużą radość daje mi też przekazywanie wiedzy pracownikom. Pomagam im w stać się lepszymi nauczycielami albo odkryć powołanie.